Orkan Grzegorz dostarczył wszystkim wielu przeżyć, ale start w takich warunkach gwarantuje emocje niezapomniane! Ania M. opisała przygodę z Półmaratonem Toruńskim. To dopiero był hardcore!
Wyruszając do Torunia nawet nie spodziewałam się z czym przyjdzie mi się mierzyć. Po podróży sobotę poświęciłam na zwiedzanie miasta. Wprawdzie zakwasy w łydkach lekko dokuczały po czwartkowych ćwiczeniach na sali, ale nic to. Twardym trzeba być! Wieczorem za to z lekkim niepokojem śledziłam prognozy pogody. Jaką przyjąć strategię? Biec po 5:15, po 5:20? Sama nie wiem. W końcu stwierdzam, że pobiegnę tak, jak pogoda pozwoli: wiatr w plecy – polecę ile sił, wiatr w oczy – poczłapię. Rano budzę się… nasłuchuję…. Nie jest źle – cieszę się, głupia! Ale już za kilkanaście minut rozpętało się piekło! Ulewa i wicher skutecznie zniechęcały do wyjścia z hotelu. Na start dotarłam już całkowicie przemoczona i zmarznięta. Rozgrzewka w mokrych ubraniach nie należy do przyjemności! Ale zgodnie z reglową zasadą: miękką chałką nie jestem, więc ruszam do boju! Wreszcie sygnał startu. Ruszamy falami. Jeszcze nie minął pierwszy kilometr, kiedy usłyszałam nawoływanie. To Andrzej Olszewski zaprzyjaźniony z naszym klubem. Przybijam „piątkę” mocy i lecę dalej. Truchtam i nie mogę się rozkręcić, mięśnie sztywne z zimna. Omijamy głębokie bajora, mokre liście na trasie, a wiatr nawet mi specjalnie nie dokucza. Po piątym kilometrze już wiem dlaczego. Bo wiało w plecy! Potem było już gorzej i gorzej! Ulewa po oczach, wicher smaga, a ja na punktach z wodą nie mogę nawet złapać kubka – tak mam ręce zgrabiałe z zimna. Bo przecież „zawsze mi gorąco” i leciałam ubrana w krótki rękawek! Koło dziesiątego kilometra złapałam w końcu rytm i biegłam sobie, biegłam, biegłam. Kluczymy osiedlami po chodnikach, niektóre miejsca w remoncie, przeskakujemy kałuże. W pewnym momencie nie wiem jak biec… Pytam wolontariusza, a on wskazuje parking pełen autobusów! Tędy???
Najgorszy kryzys miałam na 17 kilometrze. Piękna nazwa ulicy: Truskawkowa. Ale truskawkowo to mi nie było wcale! Nadeszła kolejna fala nawałnicy i wiatr zginał niemal wpół! Na szczęście kawałek dalej las nieco osłabił siłę żywiołu. Im bliżej końca, tym trudniej. Tuż przy Motoarenie, gdzie była zlokalizowana meta, mam wrażenie, że stoję w miejscu. Już prawie finiszuję, kiedy słyszę Andrzeja. Woła mnie, macham ręką i już nareszcie koniec! Jest medal! Nawet niezły wynik – 01:50:10, jestem szósta w kategorii wiekowej i szesnasta wśród kobiet.
Miał być bieg dla zabawy, no i chyba był! Niezła jazda! Długo będę wspominać zmagania z psotną aurą!
A nasz reglowy przyjaciel – Andrzej zaopiekował się mną niezwykle! Zadbał o termos z gorącą herbatką dla sztywnej z zimna zawodniczki, nakarmił pysznym cynamonowym batonikiem i nawet wypożyczył czapkę! Dziękuję Ci bardzo!
Wnioski: nie biegajcie w Toruniu w czasie orkanu! Biegajcie w Toruniu, bo mamy tam zaprzyjaźnione, pomocne dusze! Nie biegajcie w mieście Kopernika, bo trasa dość kręta i niełatwa. Biegajcie, bo jednak najważniejszy jest fun!