Druga edycja Kropelki Run czyli jazda bez trzymanki!
Ludzie! Co to były za zawody! Golasy w majtasach, włochate plecy, nagie łydeczki i odkryte brzuchy! I pomyśleć, że niby zima nastała???
Ale my Reglowicze wciągnęliśmy na grzbiet galowe bluzy i ruszyliśmy na trasę z radosnym zamiarem grupowego truchtania, bez ściganki i bez napinki. Oczywiście udało się… Tak gdzieś przez 500 metrów. Bo zaraz Karolina wyrwała do przodu, jak tylko poczuła podbiegi. Zew natury się odezwał i ciągnęło tę naszą wilczycę do przodu. Sylwunia, której imię brzmi od teraz „Kochamcijagórki” dziarsko podążała za Karolą. A Perfekcyjna (jej drugie imię to „Nienawidzęcijatychpier…nychpodbiegów”) człapała zadyszana za nimi, żwawo przebierając kopytami, bo Szybki Joe skrobał jej z tyłu marchewki. Tak było do czwartego kilometra.
A potem to już czysta magia się zaczęła! Zbieganie przez pozostałe sześć kilometrów, lekko, miło i przyjemnie. Sama radość w cudownie ośnieżonym lesie. Brakowało tylko wróżek i tęczowych jednorożców. Po prostu bajka! Patataj i zaraz meta – doping przyjaciół i organizatorów, kropelkowy medal, ognisko, pycha zupa i gorąca herbatka.
Ale dla nas głównym wydarzeniem tego dnia było morsowanie. Dla niektórych pierwsze! Dlatego towarzyszyły nam niesamowite emocje! Wleziemy do tej zimnej wody? Czy stchórzymy? Pogubimy klapki? A może zgubimy majtki w namiocie? Otulić się ręcznikiem? A może lepiej było zabrać szlafroczek? I nadeszła w końcu ta chwila! Raz, dwa i do wody! Karolina – chlup! Perfekcyjna – plusk! I tylko Josef oszukiwał, bo w mechatym sweterku wlazł! Sylwunia robiła nam fotki, podawała herbatkę, otulała polarkiem. Święta Teresa normalnie!
Podsumowując, było… rewelacyjnie! Brawa dla organizatorów, bo wszystko zagrało idealnie. Brawa dla naszych przyjaciół, bo cudownie było się z Wami spotkać. No i brawo my, bo złamaliśmy kolejne bariery i przekonaliśmy się, że możemy wszystko!