Relacja pana Generała pod hasłem: Rossman bieg ulicą Piotrkowską czyli jak to z tym „bufetem” było….
Na bieg zostaliśmy zaproszeni przez naszego kolegę, który wyemigrował do miasta Łodzi, skąd pochodzą „najbardziej łowne koty”. W sumie to namawiał nas już chyba z rok, ale gdy trzy kobiety się zmówiły (Ala, Aneta i Barbara) to co tu było dyskutować?! I tylko co chwilę słyszałem: To zapisałeś nas już na ten bieg???
Przyjechaliśmy (jak to u biegaczy bywa dzień przed biegiem, czyli w piątek) zgodnie z założeniami: Ja z Dobrosławem z kierunku Warszawy, a Ala, Aneta i Piotr z kierunku Wrocławia. Natomiast wcale nie zamierzaliśmy, tak jak zazwyczaj biegacze, odpoczywać przed biegiem, tylko towarzysko spędzić wieczór. Jak to w Reglach bywa wieczór przeciągnął się do późnych godzin nocnych. Były różne dysputy, negocjacje strategii, zapoznanie z trenerem Barbary czyli „papierowym Romanem” – śmiechu było co niemiara! No i oczywiście podstawa biegacza czyli – nawadnianie.
Niestety następnego dnia o poranku okazało się, że co niektórzy „dowadniali” się po zakończonym spotkaniu i trochę mieli ciężkie głowy – wcale mi … ich nie żal, bo jak się mówi dość, to się mówi….
Organizacją dnia następnego zajął się Dobrosław rozpoczynając od porannej pobudki. Z której to najbardziej zadowolona była Aneta (która niestety nie mogła się nawadniać – a więc rozumiecie jej ból), natomiast jak ktoś stoi nad tobą i wali w garnek o poranku, to sobie wyobraźcie!
Następnie szybkie śniadanie i wymarsz na słynną ul. Piotrkowską, gdzie zostaliśmy wprowadzani tylko i wyłącznie do kamienic, które były odrestaurowane, gdyż nasz kolega nie miał ochoty pokazać nam ciemnej strony miasta Łodzi. Na Piotrkowskiej grono pedagogiczne choć miało podzielone zdanie na temat poszczególnych pisarzy, to i tak musieli sobie zrobić kilka selfie. Natomiast my podziwialiśmy na jednej z kamienic smoki z wielkimi złotymi …..(możecie zobaczyć na zdjęciach), które to smoki ponoć dobrze zna nasz kolega.
Po wstępnym zapoznaniu się z trasą na Piotrkowskiej szybki odbiór pakietów, spotkanie znajomych biegaczy i udaliśmy się na zasłużoną regenerację przed biegiem.
Nastroje na bieg były różne. Przeważały pozytywne, czyli: o jak mi się nie chce, trochę za duszno i zaraz zdechnę, czy widzieliście czy jest wodopój na trasie, nie oglądaj się za siebie, bo będę Cię klepał po ramieniu i tak dalej… no i czy Barbara wystawi na trasie „bufet” prezentowany dzień wcześniej…
Zgodnie z założeniami stanęliśmy w swoich strefach startowych, czyli starsi tuż za elitą, natomiast bardziej nieśmiałe dziewczyny troszkę dalej. Po prezentacji czołowych zawodników nastąpiło odliczanie i start. No i się zaczęło – Piotr wyrwał jak Struś Pędziwiatr (ponoć chciał się na zdjęcie z Henrykiem Szostem załapać), a ja troszkę wolniej (no może troszkę szybciej od założeń). Na pierwszym kilometrze spotkaliśmy Dobrosława i Barbarę, którzy podziwiali dziarski krok Piotrka. Pierwsze kilometry były delikatnie mówiąc pod górkę (choć przy naszych jakuszyckich to tylko nielinearny poziom) i dlatego też trzeba było kontrolować przede wszystkim swoje tętno, żeby od razu nie zakwasić organizmu. Natomiast gdy już się wbiegło na Piotrkowską to można było trochę poszaleć (choć leżące przy drodze worki ze śmieciami czasem torowały drogę). Tak od 4-7 km po Piotrkowskiej niesieni dopingiem kibiców, dotrwaliśmy do nawrotki/agrafki, która niestety mocno wybijała z rytmu. Dobre było tylko to, że można było na 8 kilometrze podziwiać naszą elitę, czy też swoich znajomych równie lub też mocniej zmęczonych niż Ty sam. Ostatni kilometr biegu przebiega na tej samej trasie co pierwszy, ale w przeciwną stronę, czyli delikatnie w dół. I tu można było dodatkowo urwać cenne sekundy nie patrząc na zegarek.
Po wpadnięciu na metę poczekałem na mojego kolegę, który niestety nie dotrzymał tym razem danego słowa i nie poklepał po ramieniu. Udaliśmy się na trasę dopingować nasze dziewczyny, które walczyły do końca nie bacząc na wygląd zewnętrzny, czerwoną „zagotowaną” twarz ani na wysokość tętna…
Po zakończonej przez nas rywalizacji szybciutko trzeba było się przegrupować na drugi koniec Łodzi (wstępując oczywiście do sklepu po napoje „izotoniczne”), żeby na gorąco przeanalizować całość zawodów. Wszyscy oczywiście się odgrażali (najwięcej Aneta), że będziemy świętować! Lecz niestety nie starczyło już sił, a i odruchy alergiczne (na niskogatunkowe izotoniki) się im włączyły.
Tak, że Panie Prezesie wróciliśmy zadowoleni, towarzysko jesteśmy bardzo ogarnięci, a nad resztą musimy jeszcze popracować. Bo najważniejsze jest zadowolenie z tego, że mogę, a nie z tego, że muszę.
P.S. Zapowiedzieliśmy Dobkowi i Barbarze, że w przyszłym roku przyjedziemy większą ekipą!!!
A ostateczne efekt jest następujący:
Wystartowało 6122 zawodników.
Artur – 00:38:49, open – 138, M-40- 30, Żołnierz – 7
Piotr – 00:39:57, open- 216, M-50 – 9, Nauczyciel – 9
Aneta – 00:45:23, open – 810, K-40 – 12, Nauczyciel – 23, Klasyfikacja Mam – 23
Alicja – 00:49:54, open – 1693, K-40 – 52, Klasyfikacja Mam – 100
Brawo my!