Półmaraton Praski w relacji naszej Ali czyli wszystko przez Generała!
Zakotwiczył się ten Generał w Warszawie na dobre i jak tylko trafi się okazja, żeby nie ciułać się komunikacją wszelaką do Jeleniej Góry, to zaprasza do siebie w gości dzikie tłumy. Łatwo nie było od początku… Musimy poćwiczyć organizację!
Anetka okleiła Piotra niebieskimi taśmami tu i tam, puściła w świat i przejęła centrum dowodzenia w bazie stacjonarnej. Piotr zapomniał makaronu mocy, z którym Aneta goniła pociąg, ale ten, o dziwo, odjechał punktualnie – po jabłkach… Jedziemy! Zagaduję Piotra, co by nie zwiał z pociągu, bo mu się nie chciało…. Zagaduję Perfekcyjną, bo ona już się relaksuje w Warszawie i sama tam… Tylko do Generała zapomniałam zadzwonić, ups… Na szczęście odebrał nas w Warszawie, powitał izotonikiem i naleśnikami.
Sobota rano. Kawa z ekspresu i cieplutkie naleśniki . Wpadają Dobek z Baśką! Baśka nowiutkie trampostrzały marki asics, w których zrobiła wszystkie (chyba trzy kilkukilometrowe) treningi przed debiutanckim startem w barwach TS Regle i pakietem startowym pod pachą! Dobek z prawie takim samym pakietem… prawie bo wkładki też dostał damskie, ale koszulkę rozmiar większą. Spacer w Łazienkach – warszawskich, nie generalskich, makaron w towarzystwie Wojewódzkiego, odpoczynek – panie w jednym pokoju, panowie w drugim.
Jedziemy! Na start! Baśka się stresuje, że się nie stresuje, choć boi się ściany na 4 km i martwi o punkt nawadniania, no i na którym żel…. PGE Narodowy – o szlag! Dzieje się! Dzwonimy do Perfekcyjnej – ona jeszcze w łóżku spokojnie, a my na zmianę w toi-toi-ach. Spotykamy zaprzyjaźnionego kujawiaka Andrzeja Olszewskiego. Jest Prezes.
Piątkowicze polecieli – jedną ze stref wypuszczał Marek – jak oni grzecznie za nim szli 🙂 i przyszła kolej na nas. Martynka zadbała o nasze rzeczy i pomknęła na metę… Małgosia przekazała pozytywną energię, kopniaka na szczęście i nie ma zmiłuj, cała naprzód! Ruszałam z trzecią grupą, którą wypuszczał Marek. Z pierwszej linii! Wrażenia – bezcenne!
Było gorąco jak cholera! 1:50 bez słowa… ze znalezionym w łazienkach kasztanem w kieszeni, z ogromnym wsparciem przyjaciół, z motywatorem, który tak wierzył, że się uda, że aż sama w to uwierzyłam – dziękuję! :). Na każdym pomiarze czasu widziałam uśmiech Anetki. Ostatnie dwa kilometry nie były różowe… Agrafki, zakrętasy. Ciągnęłam te nogi chyba 200 m za sobą – pewnie dlatego Generał krzyczał – jeszcze tylko 300 metrów, a 200 metrów dalej Dobek wrzeszczał dokładnie to samo :). Tak czy siak, zapindalaliśmy wszyscy prawie w trupa, bo nikt na nikogo długo na mecie nie musiał czekać. Baśka z życiówką – skoro to jej pierwszy bieg – dobrze, że nie podniosła wysoko poprzeczki :). Ja i Piotr wyprzedziliśmy samych siebie – Piotr był tylko minutę za Generałem – musiał się starać, bo z większej odległości Generał nie słyszałby, jak Piotr się drze w niebogłosy poganiając go szczerze. Perfekcyjnej niewiele zabrakło, a właściwie to nie zabrakło, tylko było za dużo stopni Celsjusza (o około 10 stopni). A Generał dopiero rano się zorientował, że źle sprawdził poprzednie wyniki i jednak nie ma życiówki – może to jest sposób?
Tak czy siak tym razem biegł cały klub – jedni kopytami, inni mentalnie wspierając nas bardzo! We Wrocławiu odebrała nas Anetka z córką, szampanem i ciachem! Generał, nie martw się! Wpadniemy jeszcze do Ciebie nie raz! Poza tym jak się dowiesz, gdzie Pawełek idzie do szkoły, to wcale nie masz tak daleko! 😉