Search
Search Menu

ŚLĘŻAŃSKIE TROPIKI

Sobótka, ach Sobótka! Kto był, ten zna te legendarne podbiegi! Przełęcz Tąpadła śni nam się po nocach! Dziś relacja Karoli z sobotniego półmaratonu w iście tropikalnej temperaturze!

Nowy sezon i kolejny bieg pod hasłem „Jak mi się nie chce!”. Monika Pawlak – winna całej tej sytuacji przyjechała po mnie chwilę po siódmej. Po drodze zgarnęłyśmy Generała i Anię Kuchnię, która skuszona prognozą pogody postanowiła nam tego dnia kibicować. I tak wesoły samochodzik ruszył w kierunku Sobótki.

Była to 12 edycja półmaratonu. Każdy kto tam biegł wie, że trasa do najłatwiejszych nie należy. A i pogoda jak to w marcu potrafi zaskoczyć! No właśnie pogoda…. Po drodze mgły opadały, a oczom ukazywał się błękit nieba. I co z tego, że zewsząd płynęły życzenia chmurek na niebie, skoro na niebie nie było ani pół. Już wtedy wiedziałam, że lekko nie będzie. Co prawda biegłam bez większych założeń, miałam się trochę przepalić na początek. Niby bez wielkiego ciśnienia, ale wiadomo jak jest na zawodach.

Pakiety odebrane, zaproszenia na Izerski Weekend Biegowy rozdane, gotowi do biegu. Generał na kolanach błagał mnie, żebym tylko na początku nie wyrwała, a ja jak zwykle obiecałam, że się postaram.
Krótka rozgrzewka i na start. W tłumie szukałam znajomych twarzy. Udało mi się wypatrzyć Sławomir Maras z zaprzyjaźnionego klubu Zorka Jelonki Running Team i potuptałam w jego kierunku. We dwoje zawsze raźniej. Sławek dziękuję za wspólne 15 km .

Strzał z armaty i lecimy. Pod górkę, z górki, wypłaszczenie. I tak przez całe 21 km. Słońce pali jak cholera. Ludzie zaczynają padać jak muchy. Jeszcze nigdy na trasie żadnego biegu takiego ruchu karetek nie widziałam. Wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością na wiosnę, a ona przyszła akurat dziś. Jeszcze nie zdążyliśmy przyzwyczaić się do tropikalnych upałów i wyjątkowo dawały się one dziś we znaki wszystkim.

Z każdym krokiem do mety coraz bliżej. Na 19 kilometrze na horyzoncie pojawił się Generał. Ale mnie pot wtedy oblał ze strachu. To był chyba ten moment, kiedy moje tętno osiągnęło maksimum. Wiedziałam, że wymyśli coś głupiego. Żeby nie było… najpierw podał mi wodę, napij się, polej kark…. i zaczęło się! Rozluźnij ręce, wyrównaj oddech i zapier… Jak mam biec, nie mówiąc o zapier…, jak ja o życie walczę?! Stękałam, że nie mam siły, a on jak zwykle głuchy na to moje stękanie. To co krzyczał za plecami na ostatniej prostej nie nadaje się do przytoczenia. Sami sobie wyobraźcie.

Na metę wpadłam z czasem 1:55:47. To mój trzeci półmaraton w Sobótce. Z roku na rok jest co prawda trochę gorzej, ale radość na mecie za każdym razem tak samo wielka. W nagrodę za kolejną wygraną walkę kupiłam sobie karton „soku” z czarnej porzeczki wyborny!!!
Monika, dziękuję, że mnie na ten bieg namówiłaś. Ania Kuchnia dziękuję za wsparcie, doping i foteczki. Generał Generał… jeszcze nie wiem czy Ci dziękować czy Cię za te 2 ostatnie kilometry udusić! TS Regle dziękuję za trzymanie kciuków.

P.S. W drodze powrotnej Generał łypnął jednym okiem na mój bieg w telefonie. I co się okazało? Szósty kilometr za wolno, bo przecież nie było pod górkę. Tętno za niskie, więc się opieprzałam. Czar prysnął. Wyszło jak zawsze. Chyba jednak Cię uduszę!

Największa korzyść z tego startu jest taka, że teraz mogę się pochwalić piękną, iście śródziemnomorską opalenizną!

       

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.