Search
Search Menu

STALOWA ANETA NA STALOWEJ DYSZCE ZROBIŁA ŻYCIÓWKĘ!

Przypadkowa wakacyjna życiówka Anetki Listewki, czyli V Stalowa Dycha

„Nie będę na razie biegać, muszę odpocząć, koniec” – te słowa wypowiedziałam głośno po Nocnym we Wrocławiu. I co? I zaraz pobiegłam w Biegu Rybina i dałam się namówić Darkowi J. „Rurce” na start, o tu niedaleko „w mojej Stalowej Woli”. To rodzinne miasto Darka, a że mieliśmy być niedaleko, zwiedzając Polskę śladami pisarzy, więc się skusiłam. Tzw. „szybka, płaska” dycha okazała się rzeczywiście szybka i płaska (tak Józek, jednak są takie trasy). Pogoda, jak pogoda w lipcu – typowe polskie lato tego dnia akurat zapomniało o swojej tradycyjnej temperaturze +15C i przygrzało. Obsada biegu rewelacyjna – na starcie pojawił się Artur Kozłowski, który rozpoznał na koszulce znajomy klub TS Regle i kulturalnie się przywitał (PS. Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam). Trasa Stalowej Dychy składała się z dwóch pętli, które biegły szerokimi ulicami miasta, pozwalając biegaczom na rozwinięcie skrzydeł. Zupełnie zaskakująca była jednak godzina startu – 16.30!? W biegu wzięło udział 370 biegaczy, więc tłoku nie było. Kibice głównie w rejonie start/meta/półmetek, a tak cisza i spokój. Gdzieniegdzie na trasie pojedyncze postacie wypatrujące swoich zawodników. Moje serce podbił starszy Pan, z koszulką z napisem „Nie biegam”, który głośno klaskał i wiernie kibicował podczas 2 pętli 🙂. I udało się! Spragniona i resztką sił dobiegłam do mety z czasem 44:16. Jest życiówka 🙂 Do tego 3 miejsce w kategorii, jak mawia Perfekcyjna, starszych Pań. Ciekawym elementem biegu jest dekoracja zwycięzców od 1 do 4 miejsca zarówno w open, jak i w kategoriach. Oczywiście bezapelacyjny okazał się Artur Kozłowski, który z czasem 31:14 wygrał bieg. Miejsca od 2 do 4 zajęli: A. Kern, D. Noga, D. Kubiec, wszyscy z czasami poniżej 32 min. Wśród Pań wygrała K. Albrycht z czasem 36:10!, II – K. Waśniewska – 36:41, III – K. Golba – 36:46, IV – A. Jakubczak – 37:16.
Dziękuję za kibicowanie Darkowi i jego żonie Dorocie oraz mężowi – trenerowi i własnym dzieciom. Gdyby nie oni, to ciężko by się biegło. Nikogo się nie zna, same obce twarze, nie to co na Dolnym Śląsku.
PS. W biegu dla dzieci wystartował mój syn Pawełek, któremu zrobiłam specjalnie zdjęcie w tzw. stroju startowym – no tak po raz kolejny wyruszyliśmy na bieg nieprzygotowani. Ale to już osobna historia. Dodam tylko, że Pawełkowi spadł „startowy sandał” i syn ukończył bieg w jednym całym bucie.
Podsumowując, takie niezaplanowane i przypadkowe biegi czasami wychodzą najlepiej. Polecam.

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.