Search
Search Menu

ŚWIĘTA DAGMARA BIŁA W DZWON!!!

Poznań Maraton już za nami. Daga nabiegała życiówkę 3:10:20 ustanawiając nowy rekord kobiet TS Regle, do tego zajęła 5 miejsce w Open K i 2 w kat. K30. i była drugą Polką na mecie!!! Gratulacje!!!  A jak się biegało Dadze???

„Bieg mogę uznać za baaardzo udany, choć problemy się pojawiły. Co ciekawe nie takie jakich bym się spodziewała, ale jak zawsze życie zaskakuje 😉 Droga do Poznania pierwszy raz zajęła nam aż 4 godz, więc odbiór pakietów już bez tłumów poszedł bardzo szybko. Makaron na obiadokolację, kilka smsów między Mako a najszybszym Wrocławianinem Grzegorz Gronostaj (który zajął 6 miejsce Open i 1 w kategorii M40). Mało senna noc, bo tempo założone przez Trenera ciągle wydawało mi o wiele na wyrost… Rano typowy rytuał przedmaratoński, czyli tradycyjna bułka z masłem orzechowym i dżemem plus zielona herbata i na start. A tu start opóźniony o prawie 50min, więc o rozgrzewce już zdążyłam zapomnieć. Oczywiście ciągle podskakiwałam w miejscu, żeby zupełnie się nie zastać. Był też slalom speedem do toi toi’a, bo po wypiciu tyle izo pęcherz się domagał (po drodze wysoki pan w eleganckim outficie poprosił mnie o wspólne zdjęcie, ja tylko coś burknęłam, a jak się okazuje to nasz Reglowy znajomy… Bardzo przepraszam Andrzej Olszewskij!!! Obiecuję, że kolejny raz się zgodzę i wtedy Cię już rozpoznam 😉 ) oraz spotkanie krajan na obcej ziemi i pożyczanie legginsów jako rękawków 😉 Start w zasadzie nagle, więc rura do przodu, bo w końcu biegniemy 😀 Jak to u mnie bywa na początku: takie „spanie”, rozglądanie się co i jak i spoglądanie na opaskę z międzyczasami. Pierwsza dyszka mignęła na luzie, ale coś zaczęło mnie uwierać w biodrze. Może brak konkretnej rozgrzewki przed samym startem, może coś źle stanęłam? Nie wiem, ale na początku jakoś nie bardzo mi to przeszkadzało, tym bardziej, że byłam bardziej skupiona na tym, by nie pobiec za szybko, bo jeszcze przecież przede mną najgorsze. Najgorsze zaczęło się od połowy, bo biodro zaczęło boleć coraz mocniej, ale jeszcze byłam w stanie biec równo stawiając nogi, a że doping miałam iście „elitarny” to starałam się nie zwracać uwagi na to co wyprawia moje biodro… Na taki czas jak się okazuje biegnie niewiele kobiet, więc mimo że biegłam z muzą to wrzask był donośny. Beata Gronostajj skryła się za aparatem, Adam Draczyński pojawił się ni stąd ni zowąd w innym punkcie. Ale ja miałam w głowie połówkę, bo tam miał stać mój najukochańszy Mako, który potem miał czekać znów na 39km, żeby pobiec już ze mną. Na połówce wydolnościowo czułam się świetnie, ale rzuciłam mu tylko hasło, że biodro mnie boli… Tak naprawdę pomyślałam, że chyba czas przyspieszać, żeby ten ból jak najszybciej się skończył…. ale to byłoby za wcześnie, więc biegłam swoje i tu okazało się, że mam szansę powalczyć o miejsca, więc na podbiegu z Malty spróbowałam raz, a potem udało się wyprzedzić jeszcze 2 dziewczyny 😀 Cały czas biegło mi się rewelacyjnie, bez zwalniania, udało mi się podczepić pod Zbyszka z Vege Runners, więc trochę chowałam się za nim przed wiatrem. Gdzieś z boku wyskoczył z dopingiem kuzyn Sławek, ale biodro spinało się coraz bardziej. Gdy dobiegłam do Mako coś w pewnym momencie chrupnęło i ścięgno wskoczyło jakby w inne miejsce. Ból był tak ogromny, że po prostu stanęłam…Miałam prawie łzy w oczach, bo dalej zero zmęczenia, a zostały tylko 3km do mety, a ja nie mogę stanąć na nogę… Mako zaczął masować, uciskać bolący punkt, żeby jakoś mi ulżyć. Było mi głupio, bo nagle ktoś zaczął robić nam zdjęcia, a Ci których wyprzedzałam teraz wyprzedzali mnie. Chwilę coś puściło, więc znów spróbowałam ruszyć, jednak przy każdym stąpnięciu bolało jak cholera. Biegłam przekrzywiona jak jakiś pokurcz, znów się zatrzymałam, bo w marszu było jeszcze gorzej i tylko odliczałam ile jeszcze. Został km, więc z ogromnym grymasem na twarzy i wiszącą nogą doturlałam się do mety za plecami Mako. Radość, euforia, ból, żal, strach co z moją nogą- normalnie mętlik w głowie na mecie. Od razu oparłam się o barierkę i próbowałam znów rozmasować to miejsce, ale nie udało się to nawet masażystce na mecie… Do hotelu szliśmy i szliśmy, choć odległość to 800m… Na szczęście po drodze przystanek na wegański obiad w Green way’u 😉 i jakoś wtoczyłam się na 4 piętro bez windy 🙂 ale na ramieniu jak zawsze wspierającego mnie Mako. Teraz trzeba opić życiówkę… za którą bardzo dziękuję: mojemu mężowi MakoVegan Marcin, który po prostu ma dla mnie anielską cierpliwość… i wytrzymuje moje maratońskie zachcianki 😉 Trenerowi Piotr Ślęzak – życie to bieganie, bo w bardzo krótkim czasie udało mu się sprowadzić moje bieganie na zupełnie inne tory!!!! znajomym z TS Regle (szczególnie Alicja Bućko, Ania Kujawińska i Alte Hexe) za ogromne wsparcie duchowe i dostawy do domu… 😉 Piotr Pecherz i Grzegorz Woźniak z Monią również o Was pamiętam 😉 Krupnik czeka…. koledze Ryszard Tarłowski za nieustanny doping przy bułkach i brokule… i rozmowy o łamaniu trójki, hehe Zbyszkowi z Vege Runners za pace’owanie na końcówce przed zatrzymaniem- i znów byłeś przede mną 😉 gratulacje!!!!

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.