Search
Search Menu

U SIEBIE NA DZIELNI!

U siebie na dzielni… czyli przed Wami relacja Pana Generała.

Tak to z nami biegaczami bywa, że gdy gdzieś jedziemy (minimum na dwa dni), to szukamy w tym rejonie jakiegoś biegu. Tak też było i w tym przypadku. Pomysł na 6. Anwil Półmaraton powstał, gdy moja Mama oznajmiła, że będzie wyprawiać swoje 70-te urodziny. No i jak tu nie pobiec w swoich rodzinnych stronach? Jak to moja żona skomentowała pod zdjęciem, które umieściła na fb „U siebie na dzielni…”

Najpierw oczywiście konsternacja, czy po takiej imprezie u Mamy da się biec ten półmaraton. Następnie szybki rzut okiem na kalendarz, czy wpisuje się w przygotowania do maratonu i już było wszystko wiadomo, że się nie wymigam.

Potem oczywiście następuje kolejny dylemat. Jaką taktykę startową wybrać – czy iść na żywioł, czy zachowawczo? A może zachowawczo, ale uda się choć otrzeć o życiówkę? Czasem jednak życie pisze własne scenariusze, na które nie mamy wpływu. Tak było i w tym przypadku, gdyż na dwa dni przed startem obudziłem się nad ranem z mocnym bólem łydki z tzw. skurczem. Nie był to niestety zwykły skurcz. Czułem napięcie mięśnia brzuchatego przez następne dwa dni i na nic się zdały masaże i rolowanie. W takim stanie trzeba było się zmierzyć z tym półmaratonem. Dlatego też stając na starcie powtarzałem sobie „pamiętaj o łydce, bo jeszcze masz maraton”, lecz z drugiej strony wiedziałem, że gdy będzie źle to ona sama o sobie da znać.

Po całodniowym sobotnim obżarstwie i nawadnianiu u Mamy, zastanawiałem się czy w niedzielę nie będzie jakiś sensacji i czy nie będę zbytnio ociężały. Ale okazało się, że na mięsiwie (szczególnie tatar przypadł mi do gustu) można robić wyniki.

Na starcie stanąłem w drugim lub trzecim szeregu, tuż za elitą (biorąc przykład od „Humanisty”, który wystartował w Łodzi za Henrykiem – pierwsze 200 m). Pogoda tego dnia była wręcz idealna. Na starcie około 10°C, trochę chłodno, ale to tylko przez pierwsze 5 km. Zawodników ok 300-350, a więc tłoku nie będzie, ale też nie będzie osłony przed wiatrem, który trochę dmuchał. Założenie na ten bieg było proste, biec na tętno – czyli w 2/3 zakresie i się troszkę sponiewierać (szczególnie na koniec).

Następuje odliczanie 10, 9, 8, ….3, 2, 1 i strzał zwalniający biegaczy z obowiązkowego stania na linii startu. Pół okrążenia na stadionie i główną bramą na zewnątrz wystrzeliły charty. Patrząc na start ludzi, którzy byli za mną, a wystartowali tak, jakby biegli tylko jedno okrążenie na stadionie, zacytowałem sobie słowa czołowej naszej lekkoatletki „biegnijcie sobie Grażyny ja i tak ….”. Reasumując realizowałem swój plan od samego początku biegu.

Pierwsze kilometry spokojnie w tempie około 20-10 s wolniejszym od docelowego, żeby nie zakwasić mięśni. Potem wejść na tempo docelowe, ewentualnie troszkę szybciej jeśli warunki i samopoczucie na to pozwolą. Na koniec nie patrzeć na tempo, tylko kontrolować bezpieczne tętno, żeby nie pozamiatało tuż przed metą.

Tak zleciało ok 5 km, samopoczucie dobre. Następne 10 zgodnie z założeniami, choć na 11 km pojawiło się odczuwalne napięcie łydki. W trakcie biegu wiatr oczywiście wieje jak każdemu biegaczowi, czyli w twarz. Na trasie tłoku nie ma, za to biegacze przede mną przyciągają mnie jak magnes i po zbliżeniu się do nich następuje chwilowe odsapnięcie i do przodu „upolować” następnego. Po 15 km próba przyśpieszenia, bo z obliczeń wynika, że jesteśmy w okolicach życiówki, a ja chyba dziś mam dzień „konia”. Łydka trochę napięta, ale do zniesienia, a więc atakujemy! Na 19 km zbliżam się do ostatniego zawodnika, którego mam ochotę „łyknąć”. 19.5 km jestem tuż za nim i widzę, że chyba ma jakiś kryzys. 20 km i przyśpieszam pozostawiając go ok 150-200 m za sobą. Już widać stadion, a więc to już ostatnie metry, tętno wzrasta, a odległość od poprzedniego zawodnika niestety pozostaje niezmienna. Wpadam na stadion ostatnie 350 m, kątem oka widzę, że biegacz za mną nie ma ochoty się poddać, lecz zaciskam zęby i bez walki się nie poddam. Na 150 m przed metą zrezygnował, zatem bezpiecznie wpadam na metę naciskając w zegarku stop i wtedy uświadomiłem sobie, że jest nowe PB na dystansie półmaratońskim!

Po ochłonięciu, łyku szampana na mecie (bo rodzina przyniosła z okazji imienin) dostaję sms od organizatorów, że jestem 30 open i 8 w kategorii. Okazało się jednak, w drodze powrotnej do domu, że jestem drugi, a więc trzeba było wykonać telefon do organizatora celem ustalenia dokładnych zeznań. Nauczka na przyszłość – sprawdzić dokładnie wyniki na mecie, gdyż może się okazać, że organizator ustalił inne kategorie wiekowe niż ma zapisane firma obsługująca pomiar czasowy.

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.