Super-, hiper-, Ultrakotlina! Przed Wami relacja Iwonki z tej doskonałej imprezy!
Sztafeta dookoła Kotliny Jeleniogórskiej w ramach Ultrakotliny to sprawdzian nie tylko wytrzymałościowy, ale również kondycji ludzkich relacji. Po pierwsze nie jest po równo. Cały dystans podzielony jest według grzbietów górskich, najmniejszy odcinek – Rudawy 18 km, najdłuższy i najtrudniejszy, bo już w ciemnościach od Szybowcowej do Jakuszyc 44 km.
Sztafeta w ramach Ultrakotliny odbyła się po raz pierwszy. Każdy z nasz w jakiś sposób kotlinę przerabiał. W ramach połówki, czy całego przejścia, i sztafeta wydawała nam się taką świeżutką bułeczką. Plakat mignął mi na FB, myślę wow!, wrzucam na grupę i nawet specjalnie nie musiałam nikogo namawiać. Wszyscy w marcu byli przekonaniu, i słusznie, że to będzie świetna impreza, a ja dodatkowo głęboko wierzyłam, że zdążę się sumiennie przygotować.
Im bardziej przybliżał się termin, tym atmosfera gdzieniegdzie gęstniała. W lipcu Krzysztof Kuchnia mnie zastrzelił „no wiesz… mój odcinek moja odpowiedzialność..” Jednym słowem stawało się coraz poważniej i było coraz mniej czasu, aby wziąć się w garść.
Plusy: na punktach, gdzie zmieniali się zawodnicy kipiało od towarzyskich pogawędek, plotkował support, dowcipkowali zawodnicy z różnych ekip, dosłownie brakowało tylko przysłowiowego papieroska i kawki! Bardzo miła atmosfera!
Minusy: po komunikacie zawodnika kolegi/koleżanki „mam jeszcze trzy kilometry” czas zaczynał się mega dłużyć. Dosłownie czas stawał w miejscu, z 15 minut robiło się pół godziny, niepokój rósł i tolerancja malała. Zaczynały się rodzić w głowie złośliwości: zasnął czy co?, zwiedza? czy biegnie?, może krzaki zalicza? Hmm… Jednym słowem nerwy puszczały tak tylko troszeczkę.
Każdy z nas w końcu docierał na swoją metę, ale za każdym razem to była walka, a w głowie dudniła presja, że zawieść kolegów nie wypada. No nie wypada usiąść na kamieniu, co Krzysztof powie? Gdzie ja głowę wsadzę? W zasadzie Ania Kuchnia przyrzekła, że jak ja i Dominika go nie zadowolimy, to ona mu to wynagrodzi! Zadowoli! Uff! Była to jakaś nadzieja na utrzymanie dobrych relacji!
W skrócie było tak: Artur Wójcik przybiegło po 5 h uśmiechnięty i zadowolony (jednym słowem mógł szybciej!), jak ja dotarłam do swojej mety wyrwało mi się tylko „…ja pierd…. Dominika na moje pytanie, jak się czujesz odpowiedziała: beznadziejnie. A Krzychu? Krzychu dał z siebie MAXA. Skręcił kostkę na 30 km i myślał „no nie mogę zawieść” i doczłapał się utrzymując pozycję całej sztafety!
Czy polecamy? Oczywiście!
PS – I dalej się kumplujemy!