Dziś śmigus dyngus i kolejne świąteczne biesiadowanie. A my dzielimy się z Wami wspomnieniami Szybkiego Joe z Orlen Warsaw Marathon. Podjadajcie wielkanocne sałatki, a potem… hajda na trening!!!
Po raz drugi zdecydowałem się zmierzyć z królewskim dystansem. Po raz kolejny padło na Orlen Marathon w Warszawie. Tym razem miałem cel: złamać 4 godziny. Zimę przepracowałem uczciwie (Dzięki,Generał!), więc byłem spokojny o wynik. Małe zawirowania organizatora z trasą: najpierw płacimy, a potem patrzymy za co. Trasa zmieniona i moja taktyka również.
W Warszawie jak zwykle, pakiety, spotkania z znajomymi, promocja WPI i odpoczynek, by w niedzielny poranek stawić się na starcie. Byłem gotów i choć czułem się dobrze przygotowany, martwił mnie podbieg na 33 kilometrze.
Godzina 9:00 i start! Tempo równe i spokojne, wręcz monotonia. Kilometry mijają, a ja pędzę do przodu. Po drodze mijam kibiców, ale mam wrażenie, że to raczej kibicują osoby towarzyszące, które przyjechały razem z biegaczami. Powoli zbliżam się do 33 kilometra i podbiegu. Mam zapas czasowy, ale do mety jeszcze sporo kilometrów. Jest podbieg! Warszawskie Himalaje! Oczywiście tempo biegu spada, czas ucieka, a ja się wspinam. Muszę przyznać, że organizatorzy się postarali, tylko wydaje mi się, że ten podbieg powinni zrobić na początku maratonu. No nic, wdrapuję się dalej, a końca nie widać! Dużo maratończyków postanawia tam podejść. Jest szczyt! Chwila odpoczynku i ruszam do przodu.
Przez następne dwa kilometry staram się wrócić do tempa, jakie miałem przed podbiegiem, ale niestety straciłem tam dużo sił i jeszcze te kocie łby, które raczej nie pomagały. Szybka kalkulacja i postanawiam nieco zwolnić. Życiówka już jest, ale trzeba przecież dotrwać do mety. Do tego dochodzi moja zmora, czyli boląca łydka!
Na ostatkach prezent od organizatorów – mała pętelka i ostatnia prosta. Niesiony już przez tłum, wpadam na metę. 03:53:33 z takim wynikiem kończę maraton. Miał być poprawiony o 4 minuty, a poprawiłem o 10 minut! Jestem mega zadowolony!
Dziękuję Marchewie za kibicowanie na trasie, choć raz mnie przegapiła. Dziękuję bandzie z TS REGLE, dla których bieganie jest zabawą, a nie przymusem. I oczywiście dziękuję także Generałowi, który z typem niepokornym wytrzymał całą zimę, żeby przygotować go do maratonu.
Czy za rok znowu maraton? Pewnie tak. Czy Warszawa? Tego nie wiem. Raczej wolę znać trasę zanim się zdecyduję pobiec. Jest dużo maratonów na wiosnę i jest z czego wybierać, więc zobaczymy. Pozdrawiam! Szybki Joe