Nie byłam przekonana co do tego, co robić w niedzielę po starcie we Wrocławiu. Ale pomysł przyszedł od Michała, który był z nami na wycieczce w Kowarach tydzień temu. Namówił Jurka na wejście na Śnieżkę, zabierając jeszcze jednego znajomego. A że mnie namawiać długo nie trzeba – poszłam z nimi. Piter vel Lisu polecił najkrótsze wejście, ale chłopaki chcieli od Wangu… 10km do góry, ponad 3 godziny z przerwą na herbatkę w Samotni, ale Śnieżka zdobyta! Nogi niosły mimo startu dzień przed i postanowiłam zbiec. Godzina z kawałkiem i byłam przy aucie. Dopiero w domu zobaczyłam tempo… Bo zegarek został w domu i musiałam gps łapać z telefonu na endo. Żwawa końcówka i 20km pękło ☺.
Czasem się zastanawiam czy ja w ogóle potrafię odpocząć leżąc??? 😉