Jak to z tym Orlenem? Płaski, szybki czy też nie…? Oto relacja imć Generała z maratonu, który przyniósł mu nowiutką życiówkę 03:05:38.
Jak to w życiu biegacza bywa, pod koniec roku analizujemy wszystkie zawody jakie dotąd przebiegliśmy i układamy plan na następny rok. Tak też u mnie było pod koniec 2018 roku. Zaplanowałem sobie start na królewskim dystansie i wybór padł na Orlen Warsaw Marathon. Dlaczego właśnie ten, a nie inny? Ze względów logistycznych. Lecz szalę przeważała trasa – płaska i szybka. Tak było do tej pory. Bowiem organizator postanowił zagrać z nami biegaczami, tak jak w zeszłym roku Maraton Warszawski, czyli zmieniając trasę w ostatniej chwili i podając, że jest bardzo malownicza i ciekawa.
Zastanawiałem się przez dłuższy czas, kto pisze te teksty??? Bo jakoś biegnąc w zeszłym roku jesienią w Warszawie przez zoo, nie zauważyłem wśród biegaczy zainteresowania zwierzakami, ani też zainteresowania zwierząt biegaczami! Może byłoby większe, gdyby klatki dla tygrysów czy też lwów były otwarte?!
Wracając do tegorocznej edycji OWM sytuacja była podobna. Wcale nie jestem przekonany, czy biegacze byli zainteresowani architekturą stolicy, tak jak opisywał to organizator. Ale kiedy już się zapisaliśmy, opłaciliśmy i przygotowaliśmy do maratonu, to dopiero wtedy ogłoszono na wszystkich dostępnych stronach trasę. Niestety większość z nas była zawiedziona, ale cóż zrobić – trzeba było podjąć rękawicę. Jeśli zmiany w Warszawie weszły organizatorom w krew, to chyba od przyszłego roku trzeba będzie poszukać czegoś innego.
Większość na temat profilu trasy została powiedziana we wszystkich kanałach informacyjnych i na stronach społecznościowych. Powiem krótko: trasa nie należy do najłatwiejszych, a już na pewno nie do najszybszych (jak organizator zapewniał). Świadczyć o tym mogą wyniki biegaczy (nawet tych z elity) oraz widok ludzi próbujących wdrapać się na ul. Tamka.
Pomimo tego, że mam możliwość biegania w górach, to jednak nie wiedziałem jak zachowa się mój organizm na tym podbiegu oraz na trasie za nim. Z tego miejsca do końca maratonu zostało jeszcze około 10 kilometrów, gdzie odsiewa się ziarno od plew, gdzie każdy organizm pomimo, iż jest dobrze przygotowany reaguje różnie. Sami wiecie, jak to jest na tych ostatnich niejednokrotnie najważniejszych kilometrach. Jeśli uda nam się dobiec do 30 km i mieć w zapasie jeszcze jakieś siły, to wydobędziemy je i jest szansa na życiówkę i dobry wynik. Natomiast jeśli w okolicach 30 km będzie podbieg, to co wtedy? Jaki plan na cały bieg przyjąć? Biec w równym tempie, negativem czy też próbować w granicach możliwości, a potem zobaczymy? Pewnie przed tym biegiem większość z nas miała taki dylemat. Ja postanowiłem, dobiec do Tamki, pozostawiając sobie siły na koniec.
Rozpocząłem wolniej od zakładanego tempa biegu przede wszystkim dlatego, że jak wiecie gdy na pierwszych kilometrach podbijecie tętno wysoko, to w trakcie biegu zbić się już nie da i szybko wchodzicie w strefę biegu beztlenowego i potem zaczyna się Wasza walka o przetrwanie. Moja strategia w tym przypadku sprawdziła się w 100%! Polecam więc zapoznawać się z profilem trasy poszczególnych biegów, wybrać jakąś rozsądną strategię i konsekwentnie ją realizować.
W trakcie biegu byłem zaskoczony ciągłym wiatrem. I choć już trochę biegam i nie powinno mnie dziwić, że wiatr biegaczowi zawsze wieje w „pysk”, to jednak tym razem sprawdzało się to chyba w 120% . Biegliśmy w jedną stronę i wydawałoby się, że po zwrocie np na Idzikowskiego, gdzie był zbieg i można było by trochę odpocząć i rozluźnić mięśnie, to okazało się, że jednak wiatr jest w tym dniu nieprzychylny biegaczom. No cóż, trzeba było walczyć dalej i jakoś to przeżyć modląc się, żeby tylko dodatkowo nie wiało na Tamce.
Tak upływał kilometr za kilometrem. Sił w nogach coraz mniej, ale myśl wciąż ta sama: nie przyśpieszaj, zostaw coś jeszcze, jeszcze walka się na dobre nie rozpoczęła. W oddali ukazuje się po drugiej stronie Wisły Stadion Narodowy i myśl, że to już niedaleko, ale jeszcze najważniejsze przed tobą. Po drodze doping kibiców niesie biegaczy, choć mam wrażenie że większość to ludzie, którzy z biegaczami przyjechała.
Tak zamyślony, biegnę sobie dalej, jestem już coraz bliżej podbiegu, a tu nagle wyskakuje z tłumu jakaś „Marchewkowa Wariatka” i kołacze krzycząc coś do mnie, że jest dobrze, że to jest wojna itd. Nie wiem co ona zażyła przed dopingiem, ale dziękuję z całego serca! Dobrze jest mieć wsparcie wśród swoich. Nadszedł moment podbiegu, na którym nie miałem kryzysu i mijałem niektórych mocno dyszących biegaczy, choć tempo biegu oczywiście spadło. Po wdrapaniu się na górę trzeba było pozostawić kilkaset metrów, żeby uspokoić organizm, a potem dalej naprzód.
Na 34 – 35 kilometrze dochodzę Tomasza, który też nieźle walczy z dystansem (zrobił życiówkę). Zaraz potem dogania mnie Ania F., którą dwa razy mijałem na trasie. Krzyczę tylko przez lewe ramię, żeby się podczepiła. Ale w tym dniu było chyba dla niej trochę za szybko, bo zostawała z tyłu. Po zbiegu, gdzie trochę udało się złapać świeżości i wybiegnięciu w kierunku mostu Świętokrzyskiego znów wiatr! Lecz tym razem jakby delikatnie boczny. Po drodze zastanawiałem się, jak będzie na moście? Patrząc na chorągiewki rozstawione wzdłuż trasy wiedziałem, że niestety będzie znów pod wiatr.
Przed samym mostem znów pojawiła się ta „Marchewkowa W……ka” i trzepiąc kołatką dalej wrzeszczała. Ale tam już miałem ochotę odpowiedzieć tak, jak Ona kiedyś mi we Wrocławiu mało uprzejmie burknęła. Powstrzymałem się jednak, bo umysł jeszcze u mnie działał i przypominałem sobie jak mój Tata zawsze mówił, żeby być kulturalnym. I powiadał „chociaż dupa poszarpana, ale zawsze Proszę Pana”.
Wbiegając na most oczywiście jakbym dostał w ryj! Tak wiało! Jednak już niedaleko, tylko ten most, potem w prawo i na stadion. Tak sobie tłumaczyłem, ale po zbiegu okazało się, że organizator postanowił dokręcić jeszcze mała agrafkę! Bo przecież mało było atrakcji! Ale to nic, jakoś wszystko przeżyłem, więc i to nie przeszkodziło w ukończeniu biegu. Niesiony dopingiem, na ostatniej prostej przyśpieszyłem, choć już wcześniej wiedziałem, że zaplanowany wynik mam!
Podsumowując wszystko – miałem ochotę i przygotowywałem się na coś więcej, ale po poznaniu trasy postanowiłem inaczej i tego nie żałuję. Jeśli organizatorzy w stolicy będą dalej dążyć do tego, żeby biegacze mieli poznawać różne zakątki Warszawy, zamiast się ścigać, to chyba z niej zrezygnuję. Dziękuję za doping i wsparcie na trasie i cieszę się, że mam drugą rodzinę – TS REGLE!