Search
Search Menu

HALO! TU WÓZ TRANSMISYJNY!

Huta Biega! Czyli dziś przed Wami relacja Anetki z 41. PZU Maratonu Warszawskiego zatytułowana „Halo, halo, tu wóz transmisyjny!”

I znowu Warszawka! Człowiek ze wsi, więc omija stolicę szerokim łukiem, a tu jak na złość przyszło nam w ciągu miesiąca dwa razy odwiedzić miasto z Pałacem Kultury. Najważniejszym tegorocznym startem dla nas – Hutasów miał być jesienny maraton. Wybór padł na gościnnego Generała, a więc 41. PZU Maraton Warszawski.

Miesiąc wcześniej zrobiliśmy przetarcie w Warszawskim Półmaratonie Praskim, po to, aby chwilę później pokonać królewski dystans. Sezon przygotowań do tego biegu był wyjątkowo dla nas długi. Nie udało się złapać żadnej kontuzji, aby choć trochę odpocząć. Próbowaliśmy wprawdzie naszego trenera Marka kantować, że tu boli, tam łupie, tu grzyby. No nie dał się przekonać, wykazał się żelazną konsekwencją i gonił nas od samej wiosny. W życiu nie zrobiliśmy tyle 30-tek, i po górach, i na magicznym Zakręcie Śmierci. I tak pojawiliśmy się u Generała. Wieczorne oglądanie MŚ w Doha i oczywiście strategia na maraton. Szybko okazało się, że nie przygotowaliśmy się kompletnie, zajechaliśmy jak nowicjusze, na szczęście Generał miał wszystko przygotowane i rozplanowane.
A gdzieś w odległej galaktyce na Dolnym Śląsku, ale i w Łodzi, Poznaniu i Aleksandrowie Kujawskim siedzieli nasi znajomi, którzy zapowiedzieli, że będą nas śledzić, wspierać i oczywiście wirtualnie kibicować. Dostaliśmy moc biegowych życzeń. Za wszystkie dziękujemy. Generał logistycznie ustawił wóz transmisyjny, z którym łączył się na bieżąco co 5 km trasy. Wspierała nas Perfekcyjna i Szybki Joe, którzy mu skrupulatnie meldowali, patrz donosili, o przewidywanym czasie. W ten sposób, będąc na 35 km trasy, już wiedziałam, jaki czas biegu ma Paliniak, choć myślę, że on sam jeszcze tego nie wiedział. Tematem przewodnim tego startu okazało się hasło: „Halo, halo, tu wóz transmisyjny”. No nudził się Generał wyraźnie. Biegł przede mną i gadał sam do siebie, tak to przynajmniej wyglądało z punktu widzenia przypadkowych biegaczy. Pogadał z Perfekcyjną, Józefem i nie wiem jeszcze kim, bo ja walczyłam o życie, a on się nudził.

Pogoda dopisała, może niepotrzebnie pod koniec biegu wyszło słońce, ale nie można narzekać. Trasa maratonu miejscami pagórkowata, szczególnie na Belwederskiej, ale jak to mawiają zawodowcy: nie ma co …tit narzekać.

Z relacji wiem, że od początku mój mąż bieg równo, patrz szybko, i słuchając muzyki na tej szybkości dociągnął do mety. Nie zwolnił nawet na moment, włączył tempomat i pociągnął równo. Wynik oszałamiający i nawet nie umarł. W końcu to król maratonu!

Jeśli chodzi o mój bieg, to muszę wyznać, że przez prawie 42 kilometry kochałam Generała. Prowadził mnie genialnie. Podawał pićku, wspierał żelami, kontrolował moje tętno, nawet osłaniał przed wiatrem. Zdążył zrobić kilka fotek w biegu i przesłać od razu do wozu transmisyjnego, tak że relacja poszła na żywo. Pilnował tempa, nie pozwolił nawet na paznokieć wysunąć się do przodu i głupio przyspieszyć. A potem, po ostatniej górce, na 35 km, przycisnął. Podkręcenie tempa na 40 km już zabolało, a jak na ostatniej prostej, gdzie widać metę, usłyszałam: ręce pracują, ostatnie 200 metrów ciągnij, to pomyślałam: „Jak przeżyję i dobiegnę do mety, to zabiję, zabiję go!”. Udało się! Po pierwsze dobiec do mety z zaskakująco dobrym czasem, poprawiając życiówkę o 4 minuty, a po drugie udało się nie zabić Generała i na nowo go pokochać!

Baaaaardzo dziękuję: Generałowi, Markowi i wszystkim, którzy tak od serca trzymali za nas kciuki. To wsparcie dało mi siłę. Dziękuję za rowerowego Radosława – klona Dobrosława, który pojawił się na 39 km i trochę mnie pogonił. Dziękuję za warszawskie widoki i wszystkie pozytywne emocje. A teraz czas odwiesić buty biegowe na kołek i czekać na bajeczną zimę.

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.