Wiadomo nie od dziś, że Reglowa Perfekcyjna poszukuje ekstremalnych wrażeń. Poczytajcie cóż wyrabiał ten niespokojny duch!
Moje wakacyjne starty miały służyć wyłącznie zabawie. W lipcu był półmaraton w Bieszczadach, a w sierpniu wybrałam sobie bieg w Koszalinie. Bieg na nie wiadomo jakim dystansie! Bo to był Extremalny Bieg Godzinny! Na czym polegał? Trzeba było gnać przed siebie ile sił przez godzinę na jednokilometrowej pętli. A co w tym takiego ekstremalnego? – zapytacie. Otóż ekstremalny jest profil trasy: góra-dół, dół-góra, po zrytym piachu i korzeniach, jakieś hopki, wertepy i zarośla. Szykowała się niezła zabawa!
Podglądając wyniki z ubiegłych lat szacowałam, że powinnam dać radę zrobić 6-7 okrążeń. Ale kiedy po odebraniu numeru startowego spacerowałam po trasie w iście afrykańskim upale, zwątpiłam. Czy uda mi się pokonać choć pięć pętli???
Kiedy dumałam nad swoimi marnymi perspektywami, zaczepił mnie nasz dolnośląski krajan – Kamil z Mirska. On też był zaskoczony morderczą trasą. Postanowiliśmy jednak walczyć na miarę naszych możliwości i zdobyć niezwykły medal ważący niemal 2 kilogramy!
Start! I od razu trasa wiedzie niemal pionowo w górę! Buty ryją w głębokim piachu, a jakiś pan piskliwym głosikiem zawodzi: ojej, piasek nasypał mi się do bucików! Wszyscy w śmiech i człapiemy mozolnie ku szczytowi. Dalej jest niewielka w miarę płaska pętelka, gdzie można złapać oddech i trochę popędzić do przodu. Kilka podbiegów daję radę pokonać truchtając, a potem znów są pionowe podejścia i wdrapywanie się niemal na czworakach. Zbiegi też nie są zbyt przyjemne. Stromo i piaszczyście! Nie wiadomo, czy biec asekuracyjnie i pilnować, by nie powykręcać kostek? A może puścić się swobodnie w dół i lecieć na łeb, na szyję?
Pierwszy kilometr w tempie 9:33, a ja sapię jak parowóz! Kolejne okrążenia: 9:40, 10:02, 10:06, 10:03. Robi się coraz trudniej! Podchodzę pod górę z coraz większym wysiłkiem! Uda palą, płuca zioną! A głowa wciąż kalkuluje – może zdążę przed upływem godziny wyruszyć na siódme okrążenie? Zaczynam się spieszyć! I szósty kilometr mija już w tempie 9:20! Jest dobrze! Zaczynam ostatnią pętelkę razem z Kamilem – ja tylko siódmą, a Kamil już dziewiątą. Dobry jest!
Wpadam na metę zadowolona. Mój plan wykonany został w stu procentach, a frajda była niesamowita! Świetna zabawa i do końca nie wiesz jakie miejsce zająłeś. Czasem ktoś ciebie wyprzedza, a czasem ty kogoś. I nie wiesz, kto ile okrążeń zrobił. Każdy w tym biegu czuje się równie ważny i równie mocny!
Ciekawostką jest wręczanie medali przez organizatorów – Stowarzyszenie SFX. Medali nie dostaje się przekraczając metę, lecz po zakończeniu biegu oficjalnie na piaskowej góreczce. Wszyscy zawodnicy biją brawa i każdy może poczuć się docenionym, bez względu na to czy pokonał 9 kilometrów, czy tylko trzy.
Wśród mężczyzn zwyciężył Tomasz Michał Roszkowski z Warszawy pokonując 10 okrążeń, a wśród kobiet najlepsza okazała się Karolina Chorąży z Koszalina – 8 okrążeń. Ja uplasowałam się w środku stawki w kategorii open. Wśród kobiet byłam siódma, a w swojej kategorii wiekowej trzecia.
Może za rok trzeba powtórzyć to doświadczenie? Skoro poszło mi całkiem nieźle, to może będzie jeszcze ze mnie góralka??? Może jest dla mnie nadzieja?!