Search
Search Menu

TS REGLE KONTRA KARGUL I PAWLAK!

TS Regle kontra Kargul i Pawlak! Czyli lubomierskie zawody oczami Karoliny…

Długo szukałam biegu, który mogłabym zaliczyć jako ostatni start przed maratońskim wrześniowym wyzwaniem roku. W wakacje nie było to łatwe. Grafik napięty, bo trzeba zorganizować dzieciom czas wolny. A do tego mordercze treningi Generała, każdorazowo opisane hasłem „Do realizacji, nie do analizy”. Wybór padł na Dychę Kargula organizowaną przy okazji trwającego w Lubomierzu ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych.

Start zaplanowany był na 17:00, więc nie martwiły mnie upały trwające od dłuższego czasu. 17:00 zawsze jest lepsza niż 11:00 . Jak zwykle przyjechałam trochę wcześniej (czytaj: dużo, dużo za wcześnie!). Po chwili pojawił się Christiano, który też nie lubi się spóźniać . Później dotarli Sylwia i Szybki Joe z moim ulubieńcem Stachem oraz Ania z Krzychem.

Zdążyliśmy poplotkować, zrobić kilka fotek i zaliczyć wspólną rozgrzewkę. Krystian postanowił pokazać mi i Józkowi początek trasy, bo zmieniła się ona w stosunku do tej zeszłorocznej. Oczywiście na naszą niekorzyść! Dobrze, że nie biegłam tu rok temu! Już dwa pierwsze kilometry udowodniły mi, że łatwo nie będzie. A kiedy Krystian wziął jeszcze zamach ręką i pokazał, na które wzgórze będziemy się wdrapywać, to pomyślałam, że chyba nikt nic nie napisał, że to ma być bieg górski!!! Ale my się nie poddajemy! Na linii startu jeszcze kilka żarcików na rozładowanie stresu i lecimy.

Postanowiłam, że wystartuję sobie z Józkiem. On miał biec na luzie, a ja jak zwykle w trupa, bo tak sobie Generał zażyczył ( kto by śmiał się Generałowi sprzeciwić???). Wydawałoby się, że idealnie spotkamy się z tempem biegu gdzieś pośrodku… i spotkaliśmy się, ale tylko przez pierwsze 500 metrów! Po tym właśnie dystansie, ramię w ramię z Józkiem, stwierdziłam, że jeśli nie zwolnię, to sama trupem się stanę! Teraz już wiem skąd przed imieniem Józka tak często pojawia się przymiotnik „Szybki” .

Krystiana już dawno straciłam z oczu, gdzieś tam w oddali widać było Krzycha, Józek dalej leciał jak szalony, a ja człapałam krok za krokiem. Podbieg, który zaczął się zaraz za startem, zdawał się nie mieć końca. Na krótkich, płaskich odcinkach noga nie zdążyła odpocząć, a tu znowu trzeba było się wdrapywać pod górkę. Niby niedużą, pokonywałam przecież już większe. Może to jednak problemy zdrowotne na dwa dni przed biegiem sprawiły, że było mi tak ciężko?!

Na pierwszych kilometrach miałam wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzają. Tylko pojawiająca się w oddali biała czapka Józka i żółta Krzysia dodawały mi otuchy. Po kilku kilometrach okazało się jednak, że rywale też już trochę się zmęczyli i udało mi się z kimś zrównać, kogoś wyprzedzić. Ta wersja zdarzeń zdecydowanie bardziej mi odpowiadała!

Przyznaje się bez bicia, że na jednym z podbiegów zaczęłam maszerować. Pomyślałam sobie, że co się będę męczyć skoro cała reszta też idzie! Koniec trasy na szczęście już w dół, więc nie pozostało mi nic innego jak puścić się luźno i lecieć do mety. Jak cudownie zobaczyć pod nogami napis „meta 300 metrów”! . A tam byli już wszyscy. Chłopaki zdążyli już odpocząć. Sylwia i Ania dokumentowały wszystko na fotkach i dodawały okrzykami sił na ostatnich metrach. No i oczywiście rodzinka! Dzieci były tym razem przeszczęśliwe, bo czekały na mamę tylko 46 minut z hakiem, a nie dwie lub cztery godziny. Pytanie: „Mamo, jak długo będziesz biegła?” pada przed każdym wspólnym wyjazdem na zawody!

Dycha Kargula okazała się być dziewiątką, ale w najmniejszym stopniu nie brakowało mi tego kilometra. Nadrobiliśmy go maszerując z linii mety na rynek w Lubomierzu. A potem nasza reglowa ekipa z uśmiechem świętowała sukces! Do domu wróciliśmy aż z trzema statuetkami za miejsca uzyskane w kategoriach wiekowych! Pomimo trudnej trasy ten miejsko-górski bieg można zaliczyć do wyjątkowo udanych! Super było!

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.