Karolina startuje jak szalona i nie zwalnia ani na moment! W weekend szalała w Poznaniu i opisuje swoje wrażenia z charytatywnego biegu Wings for Life. To jedyny globalny bieg, w którym meta, będąca Samochodem Pościgowym, goni zawodników.
Bieg skierowany jest do wszystkich, którzy chcą wspomóc działania organizacji zbierającej fundusze na badania nad rdzeniem kręgowym. Poczytajcie jak biegło się naszej Karolinie.
W Wings for Life World Run pierwszy raz wzięłam udział rok temu i już wtedy wiedziałam, że tu wrócę. Rok temu, pomimo kontuzji, udało mi się przebiec 21,38 km, nim dogoniła mnie meta. W tym roku marzyłam o tym, by przebiec chociaż kilka metrów więcej.
Do Poznania wybraliśmy się dzień wcześniej, żeby spokojnie odebrać pakiet startowy, uzupełnić płyny i odpocząć. Przy okazji odbioru pakietów wraz z niezastąpioną ekipą promowaliśmy Izerski Weekend Biegowy, rozdając całą masę ulotek przygotowanych specjalnie na tę okazję przez Generała . Później zrobiliśmy ostatnie drobne zakupy i oddaliśmy się błogiemu lenistwu.
Bieg rozpoczynał się w niedzielę o 13.00 więc był czas, żeby się wyspać. Zjedliśmy wspólnie śniadanie, część zaliczyła poranny rozruch, reszta zajęła się przygotowaniami do obiadu ( Aniu! Smakował wybornie). Od rana oczywiście było już czuć lekkie napięcie u wszystkich, mimo że wszyscy przyjechaliśmy tu dla zabawy.
Na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich byliśmy ok. 12.30 i pognaliśmy do swoich, albo i nie swoich , stref czasowych, czekając na sygnał do startu. Wybiła 13.00 i ruszyliśmy. W tym roku zmieniono miejsce startu i trasę biegu dzięki czemu szybko i sprawnie znaleźliśmy się na ulicach Poznania.
Tempo na początku jak zwykle szybsze od zakładanego. Zdecydowanie za szybkie. Namierzyłam wzrokiem jednego z towarzyszy przygody i przez kilka pierwszych kilometrów biegliśmy razem, próbując nawzajem zmusić się do trochę wolniejszego biegu. Niestety nie udało się. Wyhamowałam dopiero na 7 km, ale wtedy już nie całkiem świadomie. To raczej organizm wyhamował za mnie. Było gorąco. Bardzo gorąco! Błękitne niebo i ani pół chmurki. Momentami powiewał wiatr, który przynosił lekką ulgę, ale też niestety trochę utrudniał bieg. Rok temu zamarzałam na starcie i czekając w kolejce po depozyt, a w tym rozpływałam się niemal od samego początku. Nie dogodzisz. Podziękowania należą się dwóm ekipom straży pożarnej, które na trasie zorganizowały nam orzeźwiający prysznic.
Mimo wszystko biegło mi się całkiem dobrze. Jak zwykle odliczałam kilometr po kilometrze. Dobiegając do 19 poczułam, że jest szansa, żeby pobić zeszłoroczny dystans. Wystarczyło przebiec jeszcze tylko 2,5-3 km. Za plecami nie było jeszcze słychać klaksonu, nikt nie krzyczał, że samochód nadjeżdża. Niestety za chwilę, za zakrętem moim oczom ukazał się długi podbieg. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, to że ktoś specjalnie go tam usytuował, żeby pokrzyżować moje plany. Byłam pewna, że polegnę właśnie tuż przed jego szczytem. Nie pozostało nic innego jak gnać do przodu ile sił w nogach, a nie było ich już zbyt wiele. Udało się! Chwilę później byłam na górze.
Samochodu dalej nie było widać, więc lecę dalej. Te ostatnie kilometry przeleciały jakoś zadziwiająco szybko i nagle zobaczyłam trzepoczącą chorągiewkę z napisem 22km. Cóż za radość! Właściwie to przez sekundę pomyślałam, że mogę się już zatrzymać, ale co miałabym wtedy zrobić?! Usiąść i czekać na samochód prowadzony przez Adasia Małysza?! Jak szybko o tym pomyślałam, tak szybko też zapomniałam. Gnam dalej.
Za daleko nie pobiegłam, bo po kilkuset metrach towarzystwo dookoła ożywiło się znacząco, a to był znak, że meta zbliża się do nas. Rowerzyści, dźwięk klaksonu i okrzyki, żeby biec do prawej strony. Meta dogoniła mnie tuż po minięciu 23 km. Biegłam jeszcze kilka metrów po tym jak minął mnie samochód. Sama nie wiem dlaczego.
Jak zwykle po każdym biegu byłam mega zmęczona, ale i bardzo szczęśliwa. Oczka mi się nawet zaszkliły. Czekał mnie jeszcze tylko 2km spacer do autobusu i powrót na linię startu. Poszło nawet sprawnie i nie musiałam czekać, jak co niektórzy godziny lub dłużej na transport. Wychodzi na to, że za rok przyjdzie mi walczyć z nową odległością do pokonania.
Przy okazji endomondo poinformowało mnie, że ustanowiłam nowy rekord w półmaratonie 1:49:02. Dziękuję mojej cudownej ekipie, która wytrzymała ze mną przez dwa dni w Poznaniu i wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki. Wielkie gratulacje dla moich dzielnych i walecznych towarzyszy przygody!