Search
Search Menu

WOJAŻY CIĄG DALSZY – TYM RAZEM OPOLE :)

Zawody z cyklu: „Gdzie mnie jeszcze nie było?” rzuciły mnie tym razem do Opola. W napiętym planie było bieganie, zwiedzanie i liczne weekendowe atrakcje. Zamierzenia udało mi się zrealizować w stu procentach, a nawet więcej!
Sobota to odbiór pakietu i zaskoczenie, że w biurze startowym tak cicho, spokojnie, bez kolejek. Wprawdzie w ramach 7. Maratonu Opolskiego miało wystartować około tysiąca zawodników, ale wliczano w to uczestników maratonu, półmaratonu, dziesiątki, sztafet i biegów dziecięcych. W mojej dyszce wzięło udział niespełna trzysta osób. Takie kameralne zawody.
A potem ruszyłam miasto! Spenetrowałam centrum, zwiedziłam malutki rynek i Stare Miasto, obejrzałam Aleję Gwiazd, Wieżę Piastowską, słynny festiwalowy amfiteatr i staw zamkowy. Biegowo zwiedziłam nadodrzańskie ścieżki, mostki i miejskie zakamarki. Ale w końcu kiszki grające marsza skierowały mnie do knajpki Wegeneracja, gdzie mogłam się do woli nasycić wegańskimi smakowitościami. Testowałam risotto, a kolejnego dnia roladki z grochu. Obłędnie smakowity był pudding z chia pełen owoców. Pychotka!
Zaliczyłam też wizytę w rewelacyjnym Muzeum Polskiej Piosenki. Polecam każdemu, kto kocha muzykę! Multimedialne muzyczne ściany wyświetlają teledyski, koncerty i wywiady z artystami. W muzycznych kulach można zasiąść i poznać historię dowolnego przeboju. Można buszować w wirtualnej szafie ze scenicznymi strojami, a w małym studio nagrywać swoje piosenki. Szał! Można by tam buszować przez wiele dni!
Błąkałam się po Opolu do późnego wieczora, bo koniecznie chciałam jeszcze obejrzeć multimedialny pokaz fontanny grającej polskie przeboje. Nogi mnie już bolały okropnie, w dodatku dokuczały mi zakwasy po czwartkowym treningu prezesa, jak tu rano biegać w zawodach???
Poranek przywitał mnie bezchmurnym niebem i wysoką temperaturą. Zagotowałam się już na rozgrzewce! W planie miałam wprawdzie start bez napinki, no ale bez przesady! Ruszyliśmy…, a potem lekko w górę, potem w dół, podbieg na wały, zbieg, na most, z mostu, chwilę prosto, ale za to w pełnym słońcu! Ani odrobiny cienia! Potem dla odmiany kostka brukowa, kluczenie po miejskich uliczkach, chodnikowe płyty i na sam koniec koślawe brukowisko aż do samej mety. Szału nie było! Niewielu kibiców, za to cudowni wolontariusze! Wspaniale dopingujący, podający wodę i wrzeszczący za mną: pani Anno trzymamy za panią kciuki!!! Musiałam już tragicznie wyglądać taka upocona! Na mecie fajny, kolorowy medal, picie-duuużo picia, wafelek, jabłko i miły sms, że zajęłam trzecie miejsce w kategorii wiekowej. Dekoracja to świetne przeżycie, bo statuetki wręczano w kultowym amfiteatrze. Nigdy nie sądziłam, że stanę na tej scenie!
Po biegu znów ruszyłam na trasę dopingować biednych maratończyków, którzy gotowali się w upale. Ponieważ było ich tylko 188, rozciągnięci na trasie biegli niemal pojedynczo. Trudne warunki, niełatwa trasa i żadnego wsparcia, musiało być im niesamowicie ciężko! Ostatecznie zwyciężył Kenijczyk Henry Kemboi z czasem 2:32:23, a wśród pań pierwsza była Ruth Matebo także z Kenii, osiągając wynik 2:44:12.
Kibicowałam do samego końca, do ostatniego biegacza. A przyczyną była nie tylko miłość do biegania, ale i pechowo zaparkowane auto! Musiałam czekać, aż zostaną odblokowane ulice! Ach ci cholerni biegacze! Biegają i biegają! A samochodem nie ma jak przejechać!!!

Twój komentarz

Pola obowiązkowe *.